OUR TRIP no 3. - Małopolska i Śląsk Instamix





1 - piąta rano, czas start! 2- wciaż nie mam prawka, żałuję wybory szkoły jazdy (Imola) bo od lutego próbuję skończyć jazdy:( 3- mgłaaaaa

1 - Sezam z Warszawy najwidoczniej przeniesiono do Piotrkowa Trybunalskiego 2- malownicza brama w Częstochowe
3 - targowisko na Jasnej Górze 4 - Jasna Góra - wszystko gotowe na sabat

Elektrociepłownia Będzin

Śniadanie Mistrzów, kolczyk - Elixa

Katowice - Spodek i Centrum Kongresowe



Knajpka Hurry Curry w Katowicach

1 - Kraków - lody naturalne "U Marysi" 2 - moje ulubione spodnie i multifunkcyjna plecakotorba - noszę je non stop - Reserved

Forum Przestrzenie w Krakowie - nowe piwo z Nowej Huty - co prawda znudziło mi się już Pale Ale, natomiast trzeba przyznać, że ma naprawdę intensywny, orzeźwiający smak, warto spróbować.

Okiem Łukaszka (musimy mu sprawić lepszy telefon;))


A to już Pcim ("Ale ładna ta siódemka, tylko skąd sie wzięły takie góry w drodze do Warszawy?")




To szybki instagramowy mix z nieplanowanej wycieczki. Rozpoczynamy sezon!
Fajnie jest wstać o piątej rano, umyć zęby, wsiąść w samochód i jechać. Taki czas jest dla nas niezwykle cenny, bowiem rzadko możemy sobie pozwolić na swobodę - dwójka dzieci, obowiązki zwiazane z pracą i blogiem pożerają każdą wolną chwilkę. Toteż każdą taką wyprawę chcę uwiecznić potem w postaci posta, mam nadzieję, że jeśli przestanie się nam psuć samochód te wycieczki będą coraz bardziej egzotyczne. Moim największym marzeniem jest wybrać się kiedyś na trip po USA.

Tym razem za cel postawiliśmy sobie relatywnie pobliski Kraków, dlatego tez poprzedniego wieczora, gdy tylko zapadła decyzja robiłam wśród Was szybki rekonesans na Facebooku, gdzie jeść. Bo wiadomo - jedziemy na obiad do Krakowa. a na głodniaka szukać dobrej knajpki to mission impossible. Pisaliście mnóstwo, za co bardzo wszystkim dziękuję a ja już czytając autromatycznie byłam głodna jak wilk. 
Dzięki Wam wybraliśmy trzy opcje, z tego co pamietam "Dorsza", "Curry Up" i coś jeszcze. No i wyruszyliśmy.

Poprzez remontowane trasy, wśród promieni wschodzącego słońca, przez drogi szbkiego ruchu osnute mgłą pól oraz dymów fabryki Paradyż dotarliśmy do Piotrkowa Trybunalskiego, który dopiero budził sie do życia. Centrum miasta zwiedziliśmy dogłębnie w jakieś 15 minut, zauważając przepiękny dom towarowy o wdzięcznej nazwie "Sezam". Czyli jednak "Sezamy" jeszcze gdzieś sie uchowały! Po chwili wsiedliśmy do auta z powrotem, nieszczęśliwie kupując po drodze pęczek przepysznych rzodkiewek, którymi odbijało mi się całą dalszą drogę.

Następnie znaleźliśmy się w centrum sakralnym, czyli w Częstochowie. Nie jestem religijnym człowiekiem, wręcz przeciwnie, toteż pierwsze co widzę w tym mieście to hurt dewocjonaliami, plastikowe pamiatki, gofry, lody, plastikowe karabiny i generalnie kult pieniądza. Łukasz bardzo chciał dostać się do świątyni, gdzie przetrzymywane są relikwie, jednak ta komnata ponoć otwierana jest tylko raz na jakiś czas. Mnie nie za bardzo zachęcały ludzkie szczątki poutykane po sufit i trochę marudziłam, że nuda toteż po zrobieniu krótkiego spaceru po okolicach Jasnej Góry uciekliśmy dalej.

Nie chcieliśmy jechać głównymi drogami, wybraliśmy wiec opcję wycieczkową pod tytułem "fuck GPS". W chwilę później podziwialiśmy kominy elektrociepłownii Będzin, majestatycznie i groźnie wyrastającej spośród uroczych, wiejskich  domków. Wsi spokojna, wsi wesoła, po środku trzy wielkie, dymiące kominy. Chyba nigdy bym nie przywykłą.
Potem wjechaliśmy w ciemny las, w głębi którego nie było już chyba nic, więc właczyliśmy z powrotem nawigację - wkrótce na znakach drogowych pojawiły się Katowice. Ponieważ bardzo chciałam zobaczyć Spodek, namówiłam Łukasza, by tam podjechać. Kopary opadły nam, gdy zobaczyliśmy nowoczesną architekturę, która powstała wokół oczyszczonej sali koncertowej. To niebywałe, że takie budowle powstają w Polsce a ja nic o nich nie wiem! Na pewno tam wrócimy, by dokładnie zwiedzić muzeum, bo tym razem nie udało nam sie nawet zajrzeć do środka. Udało nam sie za to zrobić naprawdę fajne foty na bloga, bo jak na porządną blogerkę przystało zabrałam ze sobą sporo ciuchów hah. Żałuję, że nie mam zdjecia bałąganu, kłębowiska metek, butów i toreb jaki panował na tylnim siedzeniu.
Bardzo żałuję też, że tym razem spis restauracji w Krakowie się kompletnie nie przydał, bo wygłodniali wylądowaliśmy w katowickiej knajpie. Szama była pyszna, cieszę sie, że się tam znaleźliśmy - polecam więc Hurry Curry żałując, ze podobnej knajpki nie znam w Warszawie. Katowice to piękne miasto, które odwiedziliśmy nie mając w planach tej wizyty, a opuściliśmy bardzo pozytywnie nakręceni futurystyczną, przestrzenną architekturą i najedzeni. Na bank muszę tam wrócić.  Dalej Mysłowice, które również nas urzekły, jednak smutna, brzydka granica zaczęła sie od Sosnowca, który jest chyba najbrzydszym i najbardziej ponurym miastem, jakie w życiu odwiedziłam. To niebywałe, jak może zmienić się widok po przekroczeniu naprawdę symbolicznej granicy jaką jest tablica z nazwą miasta. Ponoć trwa walka pomiędzy śląskimi krainami i w Katowicach należy uważać na rejestracje zacznające się na "SO". Haha.

Za krakowski cel postawiliśmy sobie zjedzenie pysznego deseru. Byliśmy na lodach naturalnych "U Marysi" ale potem wiedzeni turystycznym instynktem udaliśmy się na rynek w poszukiwaniu cukru. Moja rada - jeśli chcesz obejrzeć zabytki w Krakowie - nigdy nie idź na rynek. Jest tam taki tłum ludzi, tylu turystów, lajkoniki, dzieci, dorożki, restauracje, że nic nie zobaczysz, będziesz tylko marzyć, by przenieść się z tego tłumu na pole, podziwiać wiewiórki i słuchać śpiewu ptaków. Cokolwiek, byle nie tam. Stare miasto obejrzyj lepiejh z drugiego brzegu,, na przykład z Forum Przestrzenie. Z daleka. I mówię to ja, warszawianka z dziada pradziada, człowiek, który w tłumie porusza się do zawsze.

Odwiedziliśmy więc Forum Przestrzenie. Ono w zeszłe lato kusiło mnie wielokrotnie, ale nie miałam jak przeteleportować sie do Krakowa. Mieści się w zaaranżowanym, dziwacznym budynku, którego historii nie znam. To miejsce z duzym tarasem widokowym, gdzie można zdjeść, a wewnątrz pograć w pingla albo zrobić małe modowe zakupy. Hipsterka kontrolowana, przyjemnie. Ponieważ byliśmy juz po deserze spędziliśmy tam czas potrzebny mi na wypicie trzech browarków i poczuliśmy, że czas nas nagli - musieliśmy zbierać się w podróż powrotną.
Wsiedliśmy więc z powrotem w samochód, a że baterie w telefonach siadły nam obojgu  od namiętnego fotografowania (tryb japończyk) postanowiliśmy po raz drugi obyć się bez GPSa. "Przecież siódemką trafimy do Warszawy".
Mhm.
Słońce powoli zbliżało sie ku zachodowi. Było pięknie, zielono i ciepło. Za chwilę zaczęliśmy na zmianę wykrzykiwać: "Ale ładna ta siódemka, o jakie piękne górki!", po chwili przyszedł czas na nieśmiałą refleksję -  "Ojej, jakie to góry nad Krakowem takie wysokie są?". Potem było już wszystko jasne: "Ojej, znaki na Zakopane".
Aha.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca pozwoliły nam zrobić błyskawiczne zdjęcia drugiej stylizacji, które opublikuję już niebawem. Niespodziewanie dotarliśmy w Beskidy, do malowniczej wioski o wdzięcznej nazwie Pcim.
Zrobiło się chłodno, bo słońce zaszło już całkiem i mogliśmuy oglądać tylko różowe chmurki i rysujące się na nich kontrastowo majestatyczne górki. Czas do domu, tym razem z GPS.
Zawróciliśmy i Kraków objechaliśmy jeszcze dwa razy, przz ogólne zmęczenie i kiepskie oznakowanie zjazdu. Ale do domu wróciliśmy cali i zdrowi, a efektem są nasze powyższe foty, które  ja robiłam namolnie cały czas telefonem, a Łukasz pstryknął kilka aparatem.
Posty z wycieczki wkrótce. A ja tęsknie już do następnej...:)

Etykiety: